Wyborczy poker
„Cie choroba, ale się porobiło z tymi wyborami” – tak pewnie sołtys Kierdziołek mógłby rozpocząć swój monolog w „Podwieczorku przy mikrofonie”. Z pewnością przedstawiłby ten temat jak zwykle na wesoło, chociaż nawet on mógłby mieć z tym trochę kłopotu, bo w obecnej sytuacji to wszystko przestaje być śmieszne.
Ogłaszając 5 lutego zgodny ustawowo termin 10 maja, nikt nie przewidywał że wirus narobi tyle zamieszania.
Zgodnie z rozporządzeniem ministra Szumowskiego, stan epidemii zaczął obowiązywać od 20 marca. Rząd wprowadzał ograniczenia, Sejm uchwalał tarcze antykryzysowe, ale nasz przywódca narodu zagrożenia terminu wyborów nie widział. Sklecono na szybko i przegłosowano ustawę dotyczącą „bezpiecznego” głosowania korespondencyjnego. W żaden sposób nie dało się ominąć Senatu, gdzie już „czyhał” na nią wróg numer jeden pisowskiego ugrupowania – marszałek Grodzki. Od razu zapowiedział, że wykorzysta ustawowy termin na jej przeanalizowanie, co nie było zaskoczeniem dla PiS. Odrzucenie jej też nie było zaskoczeniem, chociaż tu jeszcze tliła się nadzieja związana z niedotrzymaniem terminu zamknięcia prac poprzez wydłużanie procedowania, zgłaszanie różnych wniosków i przerw. Wtedy ustawa w niezmienionej postaci mogłaby trafić na biurko prezydenta.
Tu Grodzki wykorzystał metody stosowane i sprawdzone przez PiS w izbie niższej. Mało tego, przyspieszył głosowanie za odrzuceniem ustawy, czym zaskoczył część posłów prawicy. Tego się po nim nie spodziewali. On wykorzystał fakt, że zamiast siedzieć na sali i uczestniczyć w obradach za co biorą niezłe pieniądze, poszli je prawdopodobnie wydawać. Swoją pracę chcieli ograniczyć do podniesienia ręki i naciśnięcia guzika. Nie zdążyli i co? Od razu podnieśli larum, a sam pracujący dla idei Karczewski pisemnie chyba z 5 razy pod rząd nazwał Grodzkiego kłamcą.
Teraz Sejm miał swoje „5 minut”, żeby „odrzucić odrzucenie” Senatu. Udało się dzięki ludziom krnąbrnego koalicjanta Gowina, którego w ostatniej chwili udało się Prezesowi „przekonać”. Zrobi Prezes jakieś przetasowania w rządzie, Sejmie, czy spółkach Skarbu Państwa i forma przekonania dla byłego ministra stanie się ciałem. Tak oto dwóch posłów może decydować o funkcjonowaniu całego państwa.
Pozostaje jeszcze parę rzeczy do załatwienia. Co zrobi prezydent z tą ustawą? Nie podpisze, żeby wybory 10 maja nie mogły się odbyć, bo wszyscy zmienili zdanie? Przeczeka w regulaminowym czasie? Jeżeli podpisze, tak czy owak organizator wyborów minister Sasin zostanie z kilkudziesięcioma wagonami nadrukowanych kart wyborczych za niezłe pieniądze podatników. Za jakie? Jego zdaniem – „Wiem, ale nie powiem”. Zdaniem organizatorów Sąd Najwyższy powinien orzec nieważność wyborów, które się nie odbyły. Tam już jest nowy p.o. prezesa – swój chłop wskazany przez prezydenta (dzisiaj pewnie zostanie mianowany), więc nie powinno być kłopotów. Już na samym początku urzędowania wykazał się „patriotyzmem” usuwając portrety swoich poprzedników kierujących Sądem do roku ’89. Strach pomyśleć co by było, gdyby wiceminister Gowin za czasów swojego urzędowania wpadł na podobny pomysł i usunął portrety oraz tablice pamiątkowe rektorów i dziekanów wszystkich polskich uczelni tylko dlatego, że pracowali w tamtych czasach.
Skądinąd, czy można przykładowo uznać ślub do którego nie doszło za nieważny? W warunkach bojowych nawet sinus może być większy od jeden, jak mawiał major Paczosa na Studium Wojskowym w Gliwicach. PiS od czasu objęcia władzy stworzył warunki bojowe, stąd – można. Udało się nawet obecnemu prezydentowi ułaskawić osobę nieskazaną prawomocnym wyrokiem (ot tak – na zapas), więc nie ma rzeczy niemożliwych dla tej formacji. Gdyby tak jeszcze dla „porządku” wrzucić parę kopert do skrzynek i oprotestować wybory, a Sasin złapałby się za głowę jak Anioł w „Alternatywach” i podsumował: „Matko Boska Częstochowska. Wspólnymi siłami całego kolektywu – prrrrruuu…”. Byłoby śmiesznie i strasznie, ale wtedy przynajmniej Sąd Najwyższy mógłby orzec nieważność przy zachowaniu ustawowych terminów.
Przy okazji, nikomu z organizatorów włos z głowy nie spadnie, chociaż opozycja próbuje nękać stronę rządową wysyłając zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa niegospodarności do prokuratury i podobne zgłoszenia do NIK. Na każdym kroku wskazuje łamanie przepisów konstytucyjnych. Czyżby zapomniała, że prokuratura, policja i wojsko są już pod kontrolą, a w NIK, Trybunale Konstytucyjnym i niebawem w Sądzie Najwyższym są „sami swoi”? I to podobno w demokratycznym kraju, gdzie suweren nie może się dowiedzieć ile minister Sasin wydał na drukowanie kart wyborczych poza wszelkim trybem przez prywatną firmę, a przewodniczący Podkomisji Smoleńskiej na wieloletnie gniecenie puszek i liczenie wybuchów …
Ps.:
Trzeba przyznać, że nasza Konstytucja jest chyba najlepsza na świecie. Przy każdym przekręcie nie tylko politycznym można się na nią powołać potwierdzając swoje racje. Znikoma ilość ludzi ją czytała, a wszyscy ją znają.
Jan Psota