Objazdówka
Pogoda w ostatnią niedzielę października dopisała. Chętnie zatem przyjęliśmy zaproszenie znajomych na coroczną „objazdówkę”. Terminem tym określamy samochodowy wyjazd w rejon Wisły, Szczyrku, Żywca, Porąbki i innych okolic Beskidów. Tym razem miejscem docelowym był Szczyrk ze względu na dość późny wyjazd i zmianę czasu przybliżającą zmierzch. Jedyną uciążliwością był duży ruch samochodowy. Tego przecież należało się spodziewać.
Na początek Wisła i skocznia im. Adama Małysza. Na parkingu pod skocznią pierwsze starcie z szarą strefą popieraną sejmową ustawą podpisaną ostatnio przez prezydenta (15 zł tylko gotówką). Wyciąg, kolejne 15 zł, jak dla emeryta. W połowie trasy błysk, jak z fotoradaru (dwa takie w życiu zaliczyłem) i kolorowe zdjęcie do wydrukowania na górze za kolejne 15 zł. Kupiliśmy. Żyje się raz. Następnie trochę zadyszki po wyjściu na platformę widokową. Piękna pogoda, ciepło, widoki i zdjęcia.
Jedziemy dalej. Biały Krzyż – palca nie wsadzisz, a o zaparkowaniu nawet nie dało się pomarzyć. Samochód na samochodzie. Z przerażeniem pomyślałem o drodze powrotnej. Jeszcze w Wiśle trafiliśmy na informację, że droga do Szczyrku jest zablokowana. Od Szczyrku wlecze się sznur samochodów. Nasz pas wolny. Na wszelki wypadek w celu upewnienia się czy to prawda, pytamy jednego z kierowców jadących w kolumnie. Nie potwierdza tej informacji, ale ostrzega, że w Szczyrku jest ciasno. Zatem sprawdzamy.
Na Salmopolu pełny luz. Tu daje się chociaż trochę pospacerować.
Jedziemy dalej bez jakichkolwiek problemów. Korków wprawdzie nie ma, a miejsc do zaparkowania tym bardziej. Szybka decyzja do skręcenia w prawo w drogę zamkniętą okazuje się najlepsza. Mostek, kawałek brzegiem rzeki i darmowe parkowanie na poboczu. Restauracja o rzut beretem.
Wchodzimy. Wystrój dość ciekawy. Stoły duże, drewniane, solidne i stabilne. Blaty z klejonego drzewa lakierowane bezbarwnym sprawiają wygląd gładkości. Pierwsze oparcie dłoni i łokci na stole przypomina mi scenkę z czasów akademickich. Wtedy dla zasięgnięcia języka w celach naukowych poszliśmy z Wojtkiem do sąsiadów w akademiku. Adam walcząc przy stoliku z jakimiś papierami wyskoczył z pretensjami: „Kaziu, jak ty nie skończysz z tym miodem… Łokci oderwać nie mogę, kartki oderwać nie mogę…”.
Zbieżność zdarzeń była bliska, bo nawet menu nie dało się przesunąć po blacie. Trzeba było go odrywać. Do zamówionych przeze mnie polędwiczek wieprzowych z frytkami bacy, czy juhasa dali ostry nóż. Głodny stamtąd nie wyszedłem, bo zjadłem dodatkowo cycka z kurczaka od Zosi. Twierdziła, że twardy, co właściwie nie było prawdą. Widocznie trafił jej się mniej ostry nóż.
Co do noży, to przytoczę zdarzenie z tegorocznej trasy Camino. Zamówiliśmy z Frantiszkiem danie z mięsem, którego naprawdę nie dało się ukroić. Wezwana kelnerka w końcu „zrozumiała” o co nam chodzi i przyniosła nam inne noże. Mnie ze śmiechu skręciło pod stół. Ostatecznie zabrała talerze i otrzymaliśmy inny wybrany przez nas zestaw.
Sposób serwowania jedzenia w odwiedzonej przez nas restauracji w Szczyrku też był nietypowy. Kelnerka prawdopodobnie w celu ograniczenia kursów z kuchni przyniosła miseczkę z frytkami włożoną między polędwiczki. Skutkiem tego całe dno było uciaprane sosem. Szczęśliwie koszyczek ze sztućcami był wyłożony serwetką, którą wykorzystałem przed odstawieniem miseczki na stół. To pewnie oprócz braku szmaty i wody też miało wpływ na klejenie się blatu. „My tak podajemy” dowiedzieliśmy się po zwróceniu uwagi. Cena tej przyjemności na osobę przekroczyła połowę wartości najmniejszej trzycyfrowej liczby. Najważniejsze, żeśmy się dobrze bawili.
Jan Psota