Zagrajcie mi „toboły” …
W latach 70. krążył taki dowcip: Przychodzi zawiany gość do orkiestry na zabawie i w ramach tzw. koncertu życzeń prosi -„zagrajcie mi toboły”. Ale jak to leci, pyta muzyk. „To boły piękne dni …” – zaintonował piosenkę „Those were the days” Mary Hopkin z końca lat 60. w polskiej interpretacji śpiewaną przez Halinę Kunicką.
Za kilka lat też będziemy mogli sobie zanucić tę piosenkę wspominając obietnice wyborcze wszystkich opcji politycznych ciesząc się jeszcze z ich realizacji. Niezależnie kto wygra wybory, będzie się starał obiecane zrealizować. Przyzwoitość tego wymaga, bo pokazanie gestu Kozakiewicza po zwycięstwie wyborczym w dzisiejszych czasach jest nie do pomyślenia.
Jako pierwszy zagrał Biedroń. Jego program był wprawdzie z sufitu wzięty, ale dla poważnej części wyborców akceptowalny i popierany „obydwoma ręcami”. Niestety, żaden z punktów spornych dotyczących Kościoła Katolickiego jest absolutnie nierealizowalny według obowiązującego prawa – KONKORDAT!
Po pierwszej próbie realizacji tego programu w naszym katolickim kraju chyba tylko Kim Dzong Un mógłby udzielić mu schronienia. Koszty? Cóż – szacował je poniżej pisowskich, a i tak mu nie wierzyli. Za to PiS-owi, pomimo że obiecał wyższe, – wierzą! Dlaczego wierzą? – bo da. Dlaczego da? – bo ma! Skąd ma? – z naszych podatków, które podobno sukcesywnie obniża. Co zrobi, kiedy zabraknie? – spokojna głowa – na bieżąco się zapożycza drukując i zbywając obligacje. Kto za nie zapłaci (wykupi)? – ten, który jeszcze o tym nie wie, bo się dopiero ma urodzić za obiecane 500+. Tak oto koło się zamyka i możemy sobie zaśpiewać „Toboły”.
Zaraz, zaraz – mamy jeszcze totalną opozycję zgromadzoną pod sztandarem Koalicji Europejskiej i wodzą „Gwoździa do trumny PO” – szanownego Schetyny. Jego program jest jasny – wszystko co obiecuje PiS, plus jego odsunięcie od władzy. No to mamy jasność. Może zatem przed pójściem na wybory rzucić monetą? Niczego to wprawdzie wg statystyki nie zmieni, ale sumienie będziemy mieć czyste. Wybrał los! Jednak zwolennicy PiS-u zawsze będą mieli lepiej, bo będą mogli zwalić winę na Tuska.
Aktualnie zabawa trwa w najlepsze. Na listy wyborcze po kasiorę do UE wybierają się „najlepsi” i najsławniejsi. Nic to, że języka się nie zna, że flagę unijną się wyprowadza z rządowej przestrzeni. To im się należy.
Dziwić może też fakt, że wybory do UE tuż tuż, a przedstawiane programy dotyczą wyłącznie wyborów jesiennych (krajowych). Jak to tak? – z pustymi rękami na tak ważne reprezentujące nasz kraj stanowiska? Gdyby chociaż wcisnąć coś w stylu – będziemy zabiegać o wyższe kwoty unijnych dopłat (bo nam się należy), lub – nie pozwolimy donosić przeciwnikom politycznym, że reformujemy nasze prawo nie po ich myśli. Kiedy zrepolonizujemy już wszystkie media, ta żadna zła informacja na nasz temat poza granice naszego kraju się nie wydostanie.
Myślę, że najbardziej chwytliwym byłoby hasło programowe: „Po skończonej kadencji Tuska będziemy zabiegać o wysłanie go na Madagaskar”. Być może w nowym rozdaniu do Parlamentu Europejskiego uda nam się znaleźć paru przyjaciół. Może przyjmą do wiadomości, że wstaliśmy z kolan i nie pozwolimy sobie w kaszę dmuchać. Może Zjednoczona Europa uzna swój błąd i przeprosi za te „27:1”. Wyszehradzcy „przyjaciele” też powinni przeprosić za wizytę w Izraelu.
Kiedyś Korwin startując do parlamentu unijnego nie krył się ze swoimi oryginalnymi pomysłami. Powiedział wyraźnie, że idzie tam po to, żeby Unię rozpier … od środka. Wprawdzie próbował, ale trafił głową w mur. Nabił sobie guza, ale pod tym względem był „czysty”. Trudno zaś mi podejrzewać o czyste zamiary aktualnych kandydatów rzucających intratne posady rządowe na rzecz poselstwa unijnego. Trzeba ich zrozumieć, bo tu nieraz muszą świecić oczami za podejmowane decyzje pod dyktando prezesa, a tam – cóż – czasem wystarczy tylko być bez wychylania się, a kasa leci (jak u nas w sejmie).
Kiedyś (znów lata 70.) jako „poważni studenci” poszliśmy do kina na kreskówkę „Kot w butach”. Do dziś pamiętam scenkę, kiedy w oczach jednego z bohaterów pulsowały znaki dolara w momencie, kiedy wyczuł okazję łatwego zarobku. Znów widzę w oczach bohaterów podobne znaki – tym razem euro.
Jan Psota