Rozmowy w wolną niedzielę – z cyklu „Okiem malkontenta”

0
1003

Rozmowy w wolną niedzielę

W komentarzach internautów dotyczących moich najnowszych felietonów znalazłem ostatnio dość ciekawe wpisy. Jeden z czytelników delikatnie sugerował, żebym posłuchał dobra i ciepła płynącego z mediów Ojca Dyrektora, co powinno na mnie podziałać (w moim rozumieniu wyprostować kręte i błędne ścieżki, którymi podążam). Próbuję czasem to robić, ale nie przynosi to pożądanego skutku, a wręcz przeciwny.

Drugi zaś wytknął, że właściwie to mi się nic nie podoba i nie omieszkał przypomnieć, że za to właśnie mnie wyrzucili z redakcji lokalnej gazety. Powinienem z pokorą przyjąć zmiany „Dobrej Zmiany”. W tym przypadku też jakoś nie daję rady.

Dziwi mnie fakt że nie lubią, a czytają w przeciwieństwie do tych (byli tacy), którzy sięgali po gazetę tylko w celu przeczytania mojego tekstu.

Dziękuję jednak obu panom za dobre chęci nawrócenia mnie. Przecież niejeden już przejrzał na oczy i zmienił zdanie. Niektórzy za profity rzeczywiste lub obiecane, inni przy pomocy tortur, jeszcze inni przez odkrycie tej właściwej drogi. Przykładowo historia, literatura i wiara podają niezliczoną ilość takich przypadków. Przecież większość świętych, to nawróceni grzesznicy. Ich się nie zmienia w przeciwieństwie do tych na cokołach. Wystarczy, że „wiatr historii” powieje inaczej, a już ich strąca.

Można też na ten temat spojrzeć inaczej. Gdyby bez wyburzania już stojących dołożono jeszcze swoich, to przestrzeń publiczną wydatnie by ograniczono.

Mamy jeszcze do realizacji zaniechaną przez prawie 30 lat poprzednich rządów ustawową potrzebę zmiany nazw ulic, placów, rond i innych obiektów niezależnie od kosztów i życzeń lokalnych społeczności. Lista nazw dopuszczonych do wyróżnienia na tabliczkach bywa nader skromna. W zasadzie od Piłsudskiego poprzez Jana Pawła II, Lecha i Marii do Żołnierzy Wyklętych i Niezłomnych mało jest do wyboru.

Dzieje się to zwykle dzięki nienawiści i chęci zemsty (nawet na kamieniu). Ważnym elementem w tej destrukcji jest potrzeba wyeliminowania zdarzeń i symbolizujących je postaci z przestrzeni publicznej, a nawet z historii. Jeżeli to pierwsze można zrozumieć (tak stanowi nowe prawo uchwalone pod swojego wyborcę), to zaś próby zmiany historii zakrawają na paranoję (choroba), fałsz, a nawet popularną głupotę, której jeszcze do chorób nie zaliczono.

Wiadomo, że faktów nie da się zmienić, ale zawsze można je zataić, umniejszyć, wyolbrzymić, wytłumaczyć na swój sposób lub podać w innym kontekście w zależności od potrzeb. Równolegle zaś nieraz marginalne zdarzenia ustawić jako jedyne, głosząc je zawsze i wszędzie w celu zagłuszenia tych istotnych. Odbija się to zwykle niekorzystnie na interpretacji zaszłości, bo skutkuje to protestem ludzi pamiętających fakty z autopsji oraz trafia pod żart polityczny, który był od „zawsze”, ale nie zawsze był ścigany.

Co do żartów, to przypomniała mi się taka opowiastka o dobroci Lenina dla dzieci z czasów mojej młodości: „Przychodzi malczik do golącego się Lenina (używał brzytwy, bo na nożyki Wilkinsona było embargo) i szarpie go za koszulę.

Towariszcz Iljicz, towariszcz Iljicz …

A paszoł won, pogonił go Lenin. A mógł zarżnąć!”

Teraz wystarczy obrazić „osobę na świeczniku” lub czyjeś „uczucia religijne” i kłopot gotowy. Do tego jeszcze w tych przypadkach nie ma równości wobec prawa. Ciekawe, co by się stało, gdyby jakiś przedstawiciel „suwerena”, od którego pan Prezes otrzymał władzę i na którego się powołuje spróbował użyć takich samych obelżywych słów w stosunku do niego? Na szczęście ma małe szanse na wcielenie w czyn takiego szalonego pomysłu, bo ochrona skutecznie o to zadba by nie miał dostępu do mównicy sejmowej, czy drabinki wiecowej.

Ps.:

Wpada do mnie od czasu do czasu stary kolega, „pisior pierwsza klasa”. Przy kawie i ciastku rozmawiamy o sprawach technicznych, ale zawsze jakoś zboczymy na tematy polityczne. Sam mówi, że dzięki Internetowi przejrzał na oczy, tym samym próbuje otworzyć moje. Wspomniani na początku dwaj agitatorzy „Dobrej Zmiany” w porównaniu z nim słabo się starają w tym temacie. Jego światopogląd kształtują m.in. takie osobowości, jak Jabłonowski, Michalkiewicz, dr Ewa Kurek, ks. Natanek, ks. Międlar i wielu innych im podobnych. Nie znałbym tych tematów, gdyby nie posyłał mi sieciowych linków.

Nieraz z grzeczności zajrzę, bo przy kolejnym spotkaniu może mnie „przepytać”.

W pierwszą wolną (od handlu) niedzielę również zeszliśmy na bieżące tematy. Zapytałem go, czy się nie obawia konsekwencji roku ’68 (uczestniczył w pacyfikacji naszego południowego sąsiada). Stopnia mi nie zabiorą, bo go nie mam. A emerytura? – zapytałem. W milicji na szczęście nie byłem, chociaż mi proponowano. Poczekaj tylko (próbowałem go trochę podenerwować). Do końca kadencji Twoi wybrańcy jeszcze mają trochę czasu. Mogą pomyśleć że starzy się wykruszyli, a młody elektorat trzeba jakoś zachęcić siejąc ziarno zemsty na mundurowych tamtego okresu w imię sprawiedliwości dziejowej. Nie byłbym taki pewny. Swoich z ONR-u chronią kordonami policji na demonstracjach. Patrz, co z generałem Hermaszewskim zrobili. Najpierw zabrali mu emeryturę, a teraz zdegradowali do szeregowca. Tu trochę spuścił z tonu. Pomimo żarliwego wyznania katolicko-pisowskiego, nie pochwalił tego pociągnięcia.

Ja w ’68 podczas demonstracji studenckich zostałem tylko zmoczony wodą z armatki wodnej jakiegoś milicyjnego pojazdu.

Zdążyliśmy wtedy uciec na schody akademika przy Łużyckiej w Gliwicach. Podczas wiecu na Placu Krakowskim przy Politechnice Śląskiej też nie ucierpiałem. Za tak znikomy opór przeciwko ówczesnej Władzy Ludowej nie liczę nawet na przychylny gest ze strony władzy obecnej. Zresztą, do czego byłby mi potrzebny? Gdyby to był order, to mógłbym go przynajmniej zwrócić, zaś powszechnie znanym gestem niezręcznie byłoby się odwzajemniać.

Jan Psota